Moja chrypa jest idealnym zwieńczeniem poprzedniego
tygodnia. Bo co dosadniej powie: to był
popaprany, ale bardzo dobry tydzień.
Ogólnie to wiecie, ja jestem introwertyczny typ człowieka, który
jeden wyjazd będzie przeżywał X czasu, choćby dlatego że po prostu wyszedł do
ludzi innych niż ci, których spotyka codziennie na uczelni. Szczęśliwie więc w
poniedziałek obudziłam się z bolącym gardłem i chyba gorączką, więc już
wiedziałam że to będzie dobry tydzień. Poumierałam więc tego dnia co moje,
pospałam, poużalałam się nad swoim marnym losem, z milion razy przeklęłam za
to, że wymyśliłam ten durny wyjazd i że po co, lepiej było siedzieć przy
komputerze, a nie, że się zachciało.
We wtorek wstałam zła, zziąbnięta, ale z walizą w ręce,
torbą pod pachą pojechałam. Nie sama, przecież. W polskim busie szybko zeszło, pięć
godzin minęło między palcami. Szybko do ho(s)telu, zostawić bagaże, później coś
zjeść i w sumie tak wyszło, że pod torwarem byłyśmy godzinę przed tym jak
wpuszczali. Tu muszę przyznać, że na wielu koncertach się było – może nie w
torwarze ale w mniejszych klubach, i do organizacji nie mogę się przyczepić.
Kolejka szła szybko, dużo szatni wobec czego tłum minimalny, w toaletach zero
kolejek, tak samo dobrowolność przy wyborze miejsc – toć to trybuny, miejsca
nienumerowane. Od momentu jak Tom wyszedł na scenę, zaczęła się magia w
dosłownym słowa znaczeniu. Choć widziałam go na scenie jako punkcik w
(zielonej?) marynarce z blond czupryną, to i tak dostałam dużo więcej, niż
oczekiwałam. Skaczącego po fortepianie i głośnikach Odella nie da się zapomnieć.
A już wykonania Another love na żywo
to w ogóle. Na Magnetised to na
przykład czekałam do ostaniej piosenki, i już byłam prawie na śmierć obrażona,
że kopsnęłam się do wawy tylko po to, by mi tej piosenki nie zagrał? Bezczel
jeden. Ale wynagrodził, zagrał, zaprosił na scenę parę, para się zaręczyła,
Odell stwierdził że KOSIAM WAS, co
było rzecz jasna urocze, dodając, że obiecuje, że z każdym koncertem w Polsce
jego polski będzie lepszy. Trzymam za słowo!
Na drugi dzień trochę pozwiedzałyśmy, tj. połaziłyśmy po
starówce, zjadłyśmy przepyszne śniadanie (OMG, PRZEPYSZNE) i wróciłyśmy do
Krakowa. Bardzo niewygodnie się nam jechało, i pięć godzin przemęczyłam się, bo
tu było niewygodnie, tak niewygodnie, tu o szybę źle, tu tyłek boli, tam noga
ścierpła, jeden koleś gada przez telefon prawie non stop, inny z kolei nie wie,
do czego służą słuchawki. Nawet książki nie tknęłam, więc zła i naburmuszona
wracałam na mieszkanie, po drodze odebrałam………. KSIĄŻKI, co by innego, i jak
weszłam do domu, jak wypiłam herbatę… jak zapadłam w sen, to spałam dziesięć
godzin.
Nazajutrz ostatkiem sił udałam się na seminarium i chociaż
tyle, że pan przyjął wstępnie CHYBA temat, bo wiecie, nie powiedział nie, a to
prawie jak pochwała z jego ust.
Oczywiście gardło pobolewało z mniejszym lub większym
skutkiem, ale c’mon, jest się na
wyjeździe to takim czymś jak gardłem to się człowiek nie przejmuje. No ja też
się nie przejmowałam, dopóki w sobotę nie zaniemówiłam, no ale oleję happysadów?
No się wie, ze nie oleję. I choć nie skakałam, i choć nie
pchałam się w tłum (życie mi miłe), stałam sobie na balkonie prawie nad sceną,
przyglądając się dzikim pląsom Jakuba, który to drogie panie i panowie, w końcu
zaczął się ruszać. W końcu przestał być
słupem soli. No, to tak wtedy pomyślałam, bo jak skoczył w tłum to tak jakby
odebrało mi gadkę i byłam jak jedne wielkie WHAT THE FUCK IS GOING ON, gdzie on
jest, a on proszę państwa, w tłumie, na rękach niesion, wielki wokalista,
klękajcie narody. Wyściskali go, wyściskali, a później odstawili na scenę. Od
tamtego momentu jestem jak I’m done,
widziałam wszystko, śmiało mogę umierać.
Na dziś dzień w sumie nadal nie mówię, chrypię, ale co moje,
to moje, uczelnia nie zając, zdrowie zdrowiem, ale chyba jednak ta muzyka, te
koncerty i ta energia są fajne. Tego wszystkim życzę!
i cicho. wcale nie dokształcałam się w autobusie do warszawy z twórczości toma. wcale, prawie że w ogóle. ej no, nie oceniajcie mnie.
Zwariowany wyjazd ^-^
OdpowiedzUsuńJa przekonam się co to "koncert" już w maju, taki mój pierwszy prawdziwy :D
Oooo, to super! :D Przygotuj się na eksplozje emocji :D
UsuńByłam tu miesiąc temu, gdy znalazłam tu tylko jeden post, i wyszłam sobie. A teraz przypadkiem znowu tu trafiłam i zostanę, bo masz bardzo ciekawy styl pisania. Uśmiecham się do monitora jak głupia, nie wiem, Twój styl jest zabawny, taki bardzo lekki. Dobrze się czyta. Poza tym my - introwertycy - powinniśmy się trzymać razem XD Czekaj, puszczę sobie tą nutę Odella, bo nie znam. Okej, podoba mi się! ♥ Wracając do notki - widzę w Twoich słowach siebie, bo też przeżywam wiele zdarzeń bardzo długo ♥ A koncerty to już w ogóle. Albo sztuki teatralne. Musical Metro przeżywałam przez trzy dni tak, że myślałam tylko o tym. I dalej mam ciary, jak o tym myślę, a byłam ponad miesiąc temu... ale jeśli chodzi o koncerty, to osobiście ja nigdy na trybunach nie byłam i chyba nigdy nie będę, bo płyta ma cudowny klimat, mimo że rzadko coś widzę ze względu na moje 155 cm wzrostu, no ale... ^^ Koncerty generalnie są super.
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę!
A, no i chciałam jeszcze wspomnieć, że masz cudowny wygląd bloga. Kolorystykę, no i ten nagłówek zwłaszcza ♥ Przepiękne zdjęcia.
Ściskam!
Bardzo mi miło, że wpadłaś ponownie nawet, jeśli przez przypadek! Mnie przeraża ten tłum, który na siebie napiera, na klubowych koncertach happysadu wielokrotnie sfera komfortu zanikała, wobec czego jak tylko mogę, staram się natłoku ludzi unikać.Poza tym, zadeptali by mnie, i nic bym nie widziała :D oooooooooo, widziałaś Metro?? Tyle o tym mówią, a ja nie miałam okazji, jakoś chyba czuję, że to zupełnie nie mój styl, musicale. Chociaż zakochałam się w "La la land".
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa :* Zdjecia z koncertów rzadko dobrze wychodza, ale coś mi wtedy sprzyjało :D
I mam nadzieję, że będziesz wpadała częściej,
Pozdrawiam :*
Hahaha, no ja byłam na Florence and The Machine dwa razy i na Aurorze, tam chyba średnia wieku trochę niższa i kultura wyższa niż na rockowych zespołach, tak mi się zdaje. Na Aurorze to już w ogóle, bo na razie nie jest zbyt znana i koncerty ma małe.
UsuńTaaaak, Metro jest cudowne ♥ Ja akurat uwielbiam musicale, choć nie wszystkie :) La la land nie widziałam, ale chyba nie zamierzam.
Chodziło mnie o zdjęcia w byłym już nagłówku XD
Wrażeń pozytywnych zazdroszczę. Chociaż współczuję tej choroby, dobrze,że nie przeszkodziła Tobie jednak w planach i wyjazd się udał i drugi koncert też zaliczony do udanych. Dbaj o gardzioło:)
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
Wiesz no, są sprawy ważne ale i ważniejsze XDDDDDDDDDD A gardło powoli odpuszcza, jesu, nigdy nie było takie upierdliwe.
UsuńTeraz mi się chce znów koncertu, a gdzie tam do juwenaliów XDDD