6/19/2018

if you wanna love somebody


Czas szybko zatacza koło.

Rok temu w niezwykłym pośpiechu opuszczałam poprzednie mieszkanie, klnąc pod nosem, że timing wyrzucenia mnie z niego był bezbłędny. 

Pół roku temu leżąc w ośrodku wypoczynkowym w górach, z przegrzewającym się na kolanach komputerem o szóstej rano, klęłam pod nosem, że kto wymyśla rejestracje na przedmioty o tak nieludzkiej porze.

W ciągu roku denerwowałam się na wiele różnych rzeczy, że ten nie odpisał, tamten miał w dupie, a praca magisterska nie pisze się sama. Że nie chce mi się do biblioteki, że płacę karę bo nie chciało mi się jechać do biblioteki, że jest za zimno, później że jakby ciut za ciepło, że pada deszcz albo świeci słońce, że za oknem chodzi kosiarka bo chciałam pospać aż w końcu znowu nie odpisuje i co robić. 

Tymczasem ostatnia sesja trwa, pracę skończyłam, idę robić zdjęcia do dyplomu, powoli drukować magisterkę a za tydzień znowu się wyprowadzam. Z bólem serca, bo współlokatorkę miałam super, lepszej nie mogłam wymarzyć, klaustrofobia związana z maleńkością tej klitki daje się jednak we znaki.

Nie wiem czy mogę tu mówić o jakimś punkcie zwrotnym, zawrotnym, motywacji czy czymkolwiek innym. Jakoś sobie leci. Rozsyłam CV, za chwilę zacznę szukać mieszkania, kupiłam sukienkę na obronę.

Rok temu wyprowadzałam się w pośpiechu, będąc jednocześnie porzuconą przez p. promotora. Tymczasem pan promotor czyta pracę, żartuje, a współlokatorka mówi, że smutno.

Może to rok, w którym zaczną dziać się same fajne rzeczy?