8/27/2018

co w sierpniu piszczało


Kiedyś nauczę się pisać regularnie. Nauczę się zrzucać myśli jedna po drugiej, by później nie mówić, że trudno tyle rzeczy ogarnąć w jednym poście.

Po pierwsze: byłam w szpitalu. Siłą mnie tam prawie zaciągnięto, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z konieczności pójścia tam i odbycia tych wszystkich badań. Do końca jednak miałam nadzieję, że albo braknie łóżek, albo okaże się że są jakieś pilniejsze przypadki, że pani doktor się rozchoruje… Po prostu czekałam na jakiś znak z niebios. Niczego się nie doczekałam. Jak dzień wcześniej pakowałam torbę to klęłam pod nosem, że pierdolę, że nie idę, że dajcie mi wszyscy święty spokój. A następnego dnia dałam sobie nałożyć naklejkę na rękę, przebrałam się w piżamę i rozwaliłam w swoim nowym łóżku. Pierwsze dwa dni to była mordęga, płakałam, chciałam do domu, kiedy tylko wyjęli mi wenflon i zaczęłam chodzić na USG i dostawać komplementy związane z młodymi narzędziami wewnętrznymi, jakoś mi się odmieniło. Znalazłam nową przyjaciółkę, a prosto po wyjściu ze szpitala poszłam… Do mcDonalda, oczywiście. Potrzebowałam boczku i kawy.

Po drugie: jak ja kiedyś narzekałam, że nie udało mi się iść na Męskie Granie. Kilka pobudek do tego doprowadziło: najpierw to, że nie miałam z kim jechać więc odpuściłam. Następnie ględziłam, że sama to nie pójdę bo to bez sensu. A kiedy do tego dorosłam, biletów nie było 😊 Tymczasem wyszłam w sobotę ze szpitala i miałam iść wcześniej spać, ale nie poszłam bo Żywiec nadawał na żywo i rozpadłam się wielokrotnie na milion kawałków. Najmocniej wtedy, kiedy Dawid i Krzysiu śpiewali piosenkę Perfectu razem… do jednego mikrofonu. Widziałam wszystko, dziękuję, postoję. Z Kortezem widzę się w listopadzie. (Muszę mówić, że bilet kupiłam cudem, dokładnie na zasadzie MO? Nie chciałam sama, nie chciałam, później chciałam, a wtedy nie było biletów, ale wróciły, kupiłam szybko, po godzinie już ich nie było). Tutaj macie link.



Po trzecie: znalazłam pracę. Co odnosi się do braku wiary we własne możliwości. Nie wierzyłam, że odpisali. Nie wierzyłam, że wykonane zadania się spodobały. Nie wierzyłam nawet jak zadzwonili umówić się na rozmowę, a kiedy zadzwonili, że proponują taką i taką posadę to w ogóle myślałam, że śnię. Tak czy siak zaczynam w przyszłym tygodniu i na razie strach miesza się z ekscytacją, bo wciąż nie mam przecież gdzie mieszkać (i nie robię w tym kierunku niczego). Jadę przecież w piątek na koncert. Priorytety.

Po czwarte? A, widzicie, randka. Zaraz po publikacji postu prawie wszystko się rozsypało. Niemniej się udało. Nie wiem, na kilku randkach się było. Granice się jakieś między sobą pokonywało. Nigdy chyba nie przyszło to tak naturalnie. Opaliłem się? Ładną mam bransoletkę? Perfumy ładne, czujesz? Chodźmy na spacer, a gdzie ławka, ładne buty? Jeszcze nie raz wsiądziesz ze mną do samochodu. Były bielsze ale nie są. Chodź, chodź, usiądźmy, przysuń, przytul się. Tęskniłaś? Tęskniłeś? Ciutkę tylko? Trochę więcej niż ciutkę? Dłonie we włosach, nos z nosem, co się śmiejesz? Przybij piątkę, wsiadaj, chodź, przysuń się. Za kolano, dłoń w dłoń, nudny ten film. Weź mój telefon, też ci się to podoba? Przysuń się, daj rękę, znów dłoń do dłoni i ten kciuk, co masuje. „Nikt tak pięknie nie mówił że się boi miłości jak ty” nuciłeś, udając, że nie podglądasz ale ja widziałam, ja wiem. Też cię podglądam. Żartuję. Po prostu lubię patrzyć, jak skupiasz się na jeździe a jednak usta wykrzywiają ci się w uśmiechu a chwilę potem czuję twoją dłoń i ciche przysuń się.



Po piąte nie powiem nic mądrego, ale jakoś dobrze mi, tak spokojnie. Pewność, że odpisze, nawet jeśli nie będziemy gadać jeden czy dwa dni. Że myśli, się troszczy nawet, jeśli nie ma czasu. Lubię cię, ty mnie, idziemy do kina?

Tymczasem na weekend do Poznania na festiwal a później w poniedziałek do pracy. Bądź dobry, wrześniu.

8/05/2018

co poszło nie tak?


Nie wiem jak miało wyglądać życie po obronie ale jakoś chyba spodziewałam się czegoś innego. Przed tym „dniem ostatecznym” było mnóstwo emocji, głównie pod tytułem a po co mi to było, ten stres i nerwy. Chociaż oszczędziłam sobie sprawdzania czy można się nie obronić, okazało się, że w komisji usiądzie ktoś kogo bym tam raczej nie chciała, stąd uczucie, że coś może pójść nie tak wróciło.

Oczywiśćie tamtego dnia wiele rzeczy poszło nie tak. Zamiast ładnego i nowego pociągu podjechal gruchot, na który, jak się patrzylo miało się wrażenie że jedzie tak jakby chciał a nie mógł. Później raz prawie zabiłam się na schodach, bo zachciało mi się wyglądać classy w wysokich obcasach. Klimatyzacja w tramwaju mnie zamroziła, na uczelni byłam kilka godzin za wcześnie a koniec końców ten pan, co to miał nie zadawać pytań jakby – miał ich najwięcej. Obronić się obroniłam, panu promotorowi podziękowałam, na obiad z rodziną poszłam, a później pomiędzy jedzeniem kiełbasek rozwadniałam drinka bo to było jakby tamtego dnia za dużo. Płacz, radość, prezenty – było super. Jeszcze przez kilka kolejnych dni, w trakcie których emocje powoli opadały.

Jak opadły okazało się, że nie ma pracy dla ludzi z moim doświadczeniem (a raczej jego brakiem). A dyplomy można odebrać we wrześniu, czyli w październiku jak wyhaczy się nowy sposób na półtorej roku zniżek.

Tymczasem siedzę w domu, piszę, oglądam i rozsyłam CV. Wyspałam się, zmęczyłam późnym chodzeniem spać, czytaniem, oglądaniem i posiadaniem czasu na wszystko, kiedy do roboty nie ma nic. 

A teraz idę szykować się na rande-vouz. Jeśli wcześniej nie zejdę z nerwów.