Wiesz co, kupiłam sobie notes. Milionowy, do kolekcji, boję
się, że taki, w którym nie będę pisała, bo przecież jest do tego za piękny.
Kupiłam go, bo potrzebowałam zająć czymś głowę, a przecież nic nie polepsza
kobiecego nastroju jak zakupy. Chodząc po Tigerze miałam nieco inne odczucia,
ale to jest teraz najmniej ważne.
Zająć głowę dlatego, że po raz pierwszy w życiu zostałam wystawiona.
Niby przez pracę, niby to rozumiem, niby to nie koniec
świata.
Tyle, że w głowie mam rozpierduchę, w sercu wojnę, a w
oczach niemal łzy ilekroć sobie pomyślę, że zrobiłam coś do kawy (całkiem
dobrego), umalowałam się, ubrałam, byłam gotowa do wyjścia a jedyne, co
dostałam to czy bardzo będę zła.
No raczej.
Ładny notes rekompensuje trochę bólu, cierpliwość po raz
kolejny zostaje wystawiona na próbę, a ja, cóż, liczę, że to rzeczywiście ta
praca. Co nie.