9/21/2018

Po trzech tygodniach nowej pracy


Nieszczęścia chodzą parami. Nigdy nie miałam okazji się o tym przekonać. Do czasu.

Dostałam pracę, co nie? Cieszyłam się niesamowicie. Pierwsza praca po studiach to coś. Ktoś w końcu mnie docenił. Powiedział, że to co robię jest dobre. Że nie ma konieczności wprowadzania poprawek. Napisałam dwa teksty. A moja kariera copywriterska trwała całe szalone dwa dni.

Bo się rozchorowałam. Najpierw myślałam, że może grypa jelitowa, w końcu wszyscy w domu z mniejszym czy większym zaangażowaniem to przechodzili. Później, że może czymś się w Poznaniu zatrułam, ale jakby… czym? Dalej, okazało się, że to coś czego zupełnie się nie spodziewałam.
Zawsze wydawało mi się, że jestem ponad to. Wiecie, nic mnie nie obchodzi, rzucane w moją stronę słowa (często niemiłe) mnie nie ranią – po prostu totalna olewka. „Po niej wszystko spływa”. Rzeczywiście. Tyle, że do pewnego czasu.

Nie wiedziałam, że mogłam się tak rozpaść. JA?? Ta zawsze spokojna, która tylko przebierała nogami z nerwów przed egzaminem. Ta sama, która nic nie jadła, żeby w momencie stresu nie mieć uczucia, że „niedobrze mi”.

Dokładnie ta sama, która wskutek „trzymania wszystkiego w sobie” w końcu zwariowała. Spędziłam w łóżku dwa tygodnie. Patrzyłam w ścianę, ewentualnie w telewizor – do niczego innego nie miałam siły. Szczytem możliwości było wyjście po schodach, zmienienie piżamy bądź wejście do wypełnionej gorącą wodą wanny. Doktorzy, szpitale, kroplówki i zastrzyki uspokajające. W końcu ostateczna decyzja, lekarstwa i konieczność psychoterapii.

Jezu drogi, nie wiem, jak mogłam doprowadzić się do takiego stanu. Leżąc, patrzyłam się w sufit i płakałam. Przeczytałam kiedyś książkę. Bardzo wówczas spodobał mi się jeden cytat. O tym, że coś rozbiło się na milion kawałków i właśnie z tego powodu nie można tego złożyć z powrotem. Jakkolwiek prozaicznie to brzmi, tak się właśnie czuję.

Tak czy siak, przez chorobę, tłumione w sobie przez lata emocje… po prostu wysiadłam. 

Emocjonalnie, nerwowo. Wylądowałam u psychiatry, z listą lekarstw i może nie widmem ale wizją psychoterapii, którą muszę podjąć, jeśli chcę normalnie funkcjonować. Na razie zrezygnowałam z pracy (nie byłam w stanie), wróciłam do rodzinnego domu i od paru dni układam sobie świat od nowa.

Może jakoś to będzie.

Byłoby lepiej, gdyby X chociaż odpisał, że nie chce się zobaczyć. Chociaż brak odpowiedzi na taką wiadomość chyba brzmi jednoznacznie.