4/05/2019

EMIGRACJA



Potrzebowałam zmiany. 
Porządnej jakiejś, 
ale bez kompletnego szaleństwa. 

Od dziś jestem

[tutaj]



udało mi się przenieść tutejsze posty, jednak żal było mi ich się pozbywać. 
do zobaczenia!

3/11/2019

Być kobietą, być kobietą




Czuję, że dzisiaj może mnie trochę ponieść. W głowie kiełbi mi się wiele myśli, może najwyższa pora się ich pozbyć, ułożyć w jakąś sensowną kolejność, przejść nad nimi do porządku dziennego.

Dzień kobiet rządzi się swoimi prawami, na przykład ja nie pamiętam, czy w ciągu 25 lat życia w ten dzień nie dostałam kwiatów. Niestety nie od cichego wielbiciela, ale od taty, który zawsze w tym dniu obdarowuje każdą kobietę w najbliższej rodzinie. Od wuja, do którego mówię po imieniu i tak jakoś zupełnie mi nie pasuje to „wuj”, które napisałam na  początku zdania. W końcu i od samej siebie, bo przyszła wiosna, tulipany, radość i szczęście (oraz wichury nad ranem).  Przecież w końcu jestem samowystarczalna.

Najczęściej kobieta kobiecie kobietą. Zamiast pomóc, to tylko nogę podstawi a ramię schowa, na wszelki wypadek. Wytknie błąd, powie, że można lepiej, mocniej, ciężej, a w ogóle inni mają gorzej i trzeba być twardym a nie miętkim. Uczymy się, że do miękkiego serca potrzebna twarda dupa, że jak umiesz liczyć, to licz na siebie, a to też nie w stu procentach, bo przecież nigdy nie wiadomo. Że jak na randkę, z nieznajomym, to pod wodzą koleżanki stojącej po drugiej stronie telefonu. Że gaz pieprzowy, wracać tylko taksówką a najlepiej to z kimś, a nie samej. Że piwo w klubie tylko swoje, że nie odwracać głowy i nie rozmawiać z nieznajomymi, najlepiej do późnej starości. Kobieta kobiecie kobietą tak samo, jak człowiek człowiekowi człowiekiem. Jesteśmy tylko ludźmi. Czasem lubimy, jak ktoś ma gorzej, bo to znaczy, że my mamy lepiej. To miło łechcze nasze ego. Pokazuje, że świat jednak jest sprawiedliwy, chociaż w tak małym procenciku. Równowaga zachowana 😉

Żywiąc urazę do walentynek, obarczając winą za swoje niepowodzenia cały wszechświat, szukając zwady w innych, bo czemu w sobie, jakoś nie mogę sobie wyrobić zdania na temat dnia kobiet. Lubię tego dnia dostać kwiaty, jednak równie dobrze mogę je sobie kupić dzień wcześniej i dzień później, w każdym kolejnym miesiącu w roku i w życiu. Rozmowy na temat tego, że kobiety mogą wszystko bardziej miarodajne wydałyby mi się wtedy, kiedy by coś za sobą niosły. Jakąś wielką decyzję, wielką zmianę, ułatwienie w postrzeganiu świata, w życiu. Wypluć wszystkie kolory tęczy łatwiej wtedy, kiedy słowa stają się tylko słowami, a od jutra znów się zacznie, że mniej płacą, że lodówki sama nie wyniesie, że feminizm to zło, a antykoncepcja fuj, facet górą. W sensie, okej miło mi że cieszysz się i doceniasz to, że jestem kobietą, ale oprócz wiecheci kwiatów, którą chętnie przyjmę i postawię w centralnym punkcie pokoju, możesz mnie doceniać i się z tego cieszyć przez cały rok. Ale z drugiej strony odzywa się ta romantyczniejsza część, że okej, chwal mnie i chwal dzisiaj, a od jutra sama sobie będę powtarzała, że jestem super i okej. Tylko nie zapomnij kwiatów, najlepiej tulipanów, żółtych, sztuk 7. Naszykuję wazon.

Miałam wprawdzie dziś pisać o czymś innym, nawet miałam pomysł, ale to next time.

2/19/2019

zniknęłam z radaru

W czerwcu minie dwa lata jak zostałam brutalnie, że tak powiem, wyrzucona z mieszkania. Do tej pory zachodzę w głowę, o co poszło bo na pewno nie o to, że spóźniłam się z zapłaceniem czynszu. Co było zresztą ustalone bo normalnie miałam się wyprowadzić za dwa tygodnie, po napisanej sesji. M. skutecznie poblokowała mnie we wszystkich social mediach, w których się obserwowałyśmy. W miarę jak emocje wtedy opadały, znalazłam na olx ogłoszenie, że wynajmie pokoj. Wtedy, jeszcze mój. Poprosiłam o zdjęcie ogłoszenia ze strony, jednocześnie dodając sobie jej profil do ulubionych. Teraz, masochistycznie, czasem tam zaglądam, by poprawić sobie samopoczucie, jaką jest idiotką i jakie ma wygórowane ceny (np. za używaną, mocno używaną pralkę jeszcze po starych właścicielach mieszkania). Cudem liczę też, że nie zagłodziła swojego pieska (bo z chomikiem szło jej gorzej - zostawiła go na weekend, w klatce pod stołem kuchennym, bez jedzenia).

Zdjęcia W. starannie usunęłam zaraz po tym, jak mi powiedział, że niemiłym z mojej strony jest stwierdzanie (bardziej: zgodzenie się z tym, co sam powiedział), że jest dupkiem. Jeszcze raz na jakiś czas wyskoczy mi jego twarz na komputerze, ale tak sobie myślę, że przecież lubiłam na niego patrzeć. To jego osobowość okazała się nadwyraz okrutna ;)

Profil M. coraz częściej wyskakuje mi na Facebooku. Raz podjęłam próbę usunięcia go ze znajomych, ale przecież już prawie klikając “usuń ze znajomych” pomyślałam, że może a nuż. Wykrakałam, bo odezwał się w listopadzie ale chyba nie spodobało mu się, że wciąż mieszkam w domu i szybko się to nie zmieni. Później koleżanka wyraziła chęć wzięcia udziału w wydarzeniu, które miał prowadzić. A jeszcze wcześniej okazało się, że jest w tej samej grupie, więc jakoś po prostu muszę obok niego istnieć. I nie przypominać sobie, jaki miał dotyk, uśmiech, a jaki cudowny głos. Losie, serio?

Sz. na szczęście nie dodał mnie do swoich znajomych, co wyszło mi w pewnym stopniu na dobre. W pewnym,  bo nie musiałam codziennie patrzeć na jego uśmiechniętą buzię; z drugiej strony przecież pamiętałam jego nazwisko, wobec czego od czasu do czasu wstukiwałam sobie to w wyszukiwarkę i robiłam research. Najbardziej rozśmieszyło mnie to, że wówczas gdy urywał się nam kontakt, jego największy argument brzmiał że “nie jest gotowy”. Tyle, że z dwa tygodnie później już był ;)

Na koniec wisienka na torcie - P. usunęłam z Facebooka bo wyjątkowo mnie zdenerwował, tyle, że nie zrobiłam tego na Instagramie. Lubiłam czasem podglądać, co tam, jak tam i w ogóle. Jako baczna obserwatorka stwierdziłam pewnego dnia, że totalnie wyładniał, zmienił okulary, zaczął się farbować - szmery bajery. No i jakbym zupełnie skusiła los - napisał. Gadaliśmy chyba z dwa tygodnie, ja zastanawiałam się skrycie, o co mu do diabła chodzi, i nawet dość szybko szydło wyszło z worka. Seks. No, dzięki, rzeczywiście jest to miłe, że zwodziłeś mnie za nos przez dwa tygodnie. Naprawdę, doceniam! :)

Czasem to ja się zastanawiam, czy mam na czole na wypisane halo przyciągam debili? Tak jak i współlokatorka, która wydawała się być moją dobrą koleżanką, po facetów, z którymi jakoś tam się to układało przez określony czas, wszystko kończy się tak samo. A ja nie, że mam dość, bo po czasie idzie nabrać do wszystkiego dystansu, tylko się zastanawiam, czemu.

Może po prostu zeszłam z radaru normalnych osób? Hmmm….

2/12/2019

Tomasz

Byłam w styczniu na koncercie. Jestem pełna podziwu dla samej siebie, że nie skapitulowałam w ostatnim momencie, jak to było w przypadku Korteza w listopadzie. Nie czułam się wówczas na siłach by iść, w dodatku, samotnie, w taki tłum ludzi. Serce boli mnie do tej pory, jak oglądam jakieś nagrania z tamtego występu. Teraz kopsnęłam się z przyjaciółką na Toma Odella. Nie chciało mi się. Namawiałam przyjaciółkę; nie olewajmy, chodźmy  mimo kwaśnych humorów. Nie musimy skakać i szaleć, posiedzimy i posłuchamy.

Mój plan co prawda nie zakładał, że w dziesiątej minucie przebywania na arenie wyleję na siebie piwo, no ale powiedzmy sobie szczerze, i tak długo wytrzymałam. Swoją drogą największą ironią tego wszystkiego jest fakt, że nie postawiłam tego durnego piwa obok nogi, bo przecież  “ktoś będzie przechodził i na bank się obleję, wyleję i zaleję innych ludzi”. No, spoko, dlatego wzięłam do ręki i z taką werwą ją ścisnęłam, że fjuuu wyleciało poleciało wszędzie i na wszystko.  Sądzę, że jestem idealnym partnerem do wspólnego spędzania czasu, zawsze poprawię wam humor, swoją niezdarnością.

Wracając jednak do samego koncertu: było cudnie. To było moje trzecie spotkanie z Tomem Odellem, chyba naintensywniejsze do tej pory. Dwa lata temu w Warszawie nie znałam wszystkich piosenek, zresztą na torwarze było bardzo kiepskie nagłośnienie. Z kolei w Poznaniu lał taki deszcz, koleżance było zimno i gdy tylko koncert się zaczął, poszłyśmy do mieszkania. Gdyby nie fakt, że do Krakowa musiałam dojechać, po tym oblaniu się najchętniej zawinęłabym się stamtąd w mig.  W odbiorze koncertu nie przeszkodziło więc to durne piwo ani ludzie, którzy non stop obok nas przechodzili, chcąc dostać się na płytę, jednocześnie zasłaniając nam cały możliwy widok na scenę. 

Tomasz ma w sobie coś takiego, co sprawia że nie można oderwać od niego wzroku. Głos na żywo jest identyczny jak na płycie, wobec czego na pewno nie jest tam montowane. Skacze po swoim fortepianie, wchodzi w tłum biorąc od swoich fanek piwo (jest jednak dżentelmentem, bo oddaje pusty kubeczek), aż w końcu rzuca się na tej scenie jak jakiś otępiały. Tak działa na niego muzyka, a on tak dziala na swoich fanów. Nawet jeśli siedzą spokojnie na trybunach. 

Za to lubię koncerty – za to, że ta sama muzyka, której słucham w ciągu dnia, na żywo wywiera na mnie zupełnie inne wrażenie. Za to, że mogę sobie moje wyobrażenie o danym artyście porównać z jego rzeczywistą osobą. Pośpiewać mimo braku talentu bo przecież w tłumie mój głos niczym się nie wyróżnia. Pewnie dlatego tak wyczekuję majowego koncertu Dawida Podsiadło czy happysadu, bo tak jakoś dawno mnie tam nie było.

1/16/2019

Ćwierćwiecze



Przeczytałam właśnie post z zeszłorocznych urodzin i zaśmiałam się pod nosem. Co ja sobie naobiecywałam. Nie spełniłam nic (oprócz samotnego chodzenia do kina, jednak wciąż nie polecam, takie mocne zero na dziesięć).

Jak byłam młodsza, gdzieś w gimnazjum czy w podstawówce i czytałam blogi, i ktoś w opisie miał, że już dwadzieścia pięć lat to myślałam sobie, whoa, co za dinozaur. To już pewnie mądry i doświadczony człowiek, ułożony z konkretnymi planami na przyszłość. Patrząc na siebie dzisiaj nie mogłam zaśmiać się głośniej.

Wciąż nie czuję się na tyle, ile mam. Wciąż uwielbiam oglądać bajki i chodzić na nie do kina. Wciąż uwielbiam flamingi i inne „dziecinne” zabawy. Staram się nieustannie cieszyć małymi rzeczami, choć w obliczu ostatnich wydarzeń, bardzo o to trudno. Nie czuję się poważna. Nie czuję obligacji do robienia „poważnych” rzeczy, jeśli czuję się z nimi źle. Bo jedną, najważniejszą rzeczą, jakiej się w ciągu tego roku nauczyłam jest to, że to ja jestem dla siebie najważniejsza. Nie czyjaś opinia na mój temat, brzydkie spojrzenie czy zawistne  słowo.

Pod koniec dnia i tak kończę sama ze sobą, więc muszę się czuć dobrze w swoim towarzystwie.

25 lat. No powiem wam, trochę to jednak jest. Solidna i porządna liczba. A osiemnastka tak jakby wczoraj.




1/08/2019

Nowy rok... stara ja


Nie ma to jak huczniej wejść w nowy rok, niż drastyczną zmianą koloru włosów. Dobra, przyznaję, to była końcówka grudnia, ale co tam. Całe życie zastanawiałam się, jak bym się czuła w jasnych włosach. Moje naturalne, brązowe, skutecznie przeze mnie przez wiele lat modyfikowane i przyciemniane, w końcu miały dostać zasłużoną przerwę od farb, kiedy okazało się że matka natura inaczej sobie ze mną pogrywa. Grzywka zrobiła mi się prawie siwa.

Pomyślałam więc: kiedy, jak nie teraz??? Włosy to w końcu włosy, nigdy się do nich nie przywiązywałam, byłam w stanie w ciągu 10 minut podjąć decyzję o drastycznym cięciu, z tym sobie nie dam rady?? Wybrałam kolor,  ledwie parę tonów jaśniejszy, będzie super!, myślałam. Dopóki nie zobaczyłam się w lustrze. Blond z zaleciałościami rudego. Coś tam pomruczałam pod nosem, w sumie nie wyglądałam tragicznie, może los tak chciał. Wróciłam do domu, och, ach, jak ładnie, co za zmiana, przypadkowa ale jednak. Super, nowy rok, nowa ja, czy coś w ten deseń.

Niezupełnie, bo po niespełna dwóch tygodniach weszłam dziś do sklepu kosmetycznego, i znów widzę w lustrze nową starą wersję siebie – brązowowłosą. Smutne jest to, że człowiek chce zaszaleć, poddaje się temu szaleństwu i przypadkowi… A i tak wraca do tego, co było. Chociaż podobałam się sobie w tym kolorze, nie czułam się w nim dobrze. Ciekawość zaspokojona.

Tymczasem czekam na mój nowy notes i akcesoria z Aliexpress, bo rozpoczynam zabawę z BuJo. 

1/03/2019

2018


Bardzo mnie ten rok zmęczył. Pod wieloma względami.

Dużo w 2018 spędziłam na chorowaniu i zastanawianiu się, czy trzymanie w sobie uczuć i emocji jest dobre. Nie za bardzo, nie polecam.

Sukcesem tego roku jest obronienie się i zdanie dwóch sesji, za pierwszym razem. Jestem z siebie dumna. Nigdy nie byłam kujonem, wręcz przeciwnie. Nauka sprawiała mi problem, nie lubiłam tego robić, bałam się, że nie zdam matury z matematyki. Udało się. Pięć lat studiów minęło w okamgnieniu.

Spotykałam się z trzema osobami, z żadną z nich nie wyszło. Wszyscy z nich zerwali ze mną kontakt z dnia na dzień i już chyba nawet nie mam siły o tym myśleć.

Nie przeczytałam wymarzonej ilości książek, nie zaczęłam pisać własnej, może trochę śmignęłam z norweskim, ale też nie za bardzo.

Rozpoczęłam terapię, i choć trudno mówić o jakichś wnioskach po dwóch miesiącach, czuję się trochę lepiej z tym wszystkim, co chodzi mi po głowie. Powoli wszystko sobie układam.
Do 2019 mam tylko jedną prośbę. Niech będzie lepszy. Tyle wystarczy.