Przeczytałam właśnie post z zeszłorocznych urodzin i zaśmiałam
się pod nosem. Co ja sobie naobiecywałam. Nie spełniłam nic (oprócz samotnego chodzenia
do kina, jednak wciąż nie polecam, takie mocne zero na dziesięć).
Jak byłam młodsza, gdzieś w gimnazjum czy w podstawówce i
czytałam blogi, i ktoś w opisie miał, że już dwadzieścia pięć lat to myślałam sobie,
whoa, co za dinozaur. To już pewnie mądry i doświadczony człowiek, ułożony z konkretnymi
planami na przyszłość. Patrząc na siebie dzisiaj nie mogłam zaśmiać się
głośniej.
Wciąż nie czuję się na tyle, ile mam. Wciąż uwielbiam oglądać
bajki i chodzić na nie do kina. Wciąż uwielbiam flamingi i inne „dziecinne”
zabawy. Staram się nieustannie cieszyć małymi rzeczami, choć w obliczu
ostatnich wydarzeń, bardzo o to trudno. Nie czuję się poważna. Nie czuję
obligacji do robienia „poważnych” rzeczy, jeśli czuję się z nimi źle. Bo jedną,
najważniejszą rzeczą, jakiej się w ciągu tego roku nauczyłam jest to, że to ja
jestem dla siebie najważniejsza. Nie czyjaś opinia na mój temat, brzydkie
spojrzenie czy zawistne słowo.
Pod koniec dnia i tak kończę sama ze sobą, więc muszę się czuć
dobrze w swoim towarzystwie.
25 lat. No powiem wam, trochę to jednak jest. Solidna i
porządna liczba. A osiemnastka tak jakby wczoraj.
ja mam 30 lat, rocznikowo 31. I cóż, czuję się bardzo dziecinnie:)
OdpowiedzUsuńWszystkiego co najlepsze!!!!
okularnicawkapciach.wordpress.com
25 lat to piękny wiek. Wszystkiego najlepszego :)
OdpowiedzUsuńNiebawem i mi stuknie ćwierćwiecze. Czuję sie bardziej zagubiona niż kilka lat temu. Życzę Ci szczęścia i spełnienia marzeń. ;)
OdpowiedzUsuń