5/27/2018

czy my byliśmy umówieni?

Głupio zacząć wpis od tekstu, że mam doświadczenie w spotykaniu się z ludźmi z internetu. Jakkolwiek by to jednak nie brzmiało, jest to prawdą, i muszę Wam powiedzieć, że te pierwsze spotkania nie były  nigdy takie (bardzo) złe. Dużo wypitych herbat, kilka kaw, kilka piw, ile przegadanych godzin to nawet człowiek nie zliczy. Do tej pory obyło się jednak bez żadnych wtop, to znaczy: produkt zazwyczaj zgadzał się z opisem, a że marudził i gadał bzdury, to się dało jakoś przeżyć, np. powtarzając sobie, że już więcej się z nim widywać nie będzie trzeba.

Ale tego, co ja przeżyłam w tym tygodniu, to ja nie przeżyłam nigdy i nadal nie wiem czy była to ukryta gdzieś kamera, czy może zwykły, najzwyklejszy przypadek losu. 

Umówiłam się z chłopakiem z t******. W sumie po miesiącu zdawkowej wymiany zdań, kiedy zostałam wystawiona przez tamtego (a śmiałam się kiedyś, jeszcze z tamtym chłopcem, że recepta Joey’a na zrywanie przez urwanie od tak kontaktu jest beznadziejna, a tu proszę bardzo), a ten chłopiec spytał czy jednak bym się herbaty napiła, na wielkim wkurwie oczywiście się zgodziłam, bo hej, to znaczy wyjście z domu. Naszykowałam się, wyszykowałam i poszłam – jak zwykle będąc na miejscu przed czasem.  Wcześniej natomiast umówiłam się z kolegą, że poczekam na niego przed wejściem do kawiarni. No.

Stoję więc i czekam sobie przed tą kawiarnią, raz po raz patrząc na zegarek, kiedy podchodzi do mnie taki starszy pan, dziadziulek siwiutki wręcz, oblepia mnie wzrokiem od dołu do góry i pyta: „czy my przypadkiem byliśmy tu umówieni???”. W tym momencie ziemia się pode mną zapadła. Pomyślałam, że rany boskie ja co prawda nie mam pamięci do twarzy, co mu zaznaczyłam odpowiednio wcześniej, ale to na zdjęciach NA PEWNO nie był on, i kurwa za przeproszeniem, co robić!? Oczywiście jak maszyna zaczęłam wyrzucać z siebie, że NIE, NIE, NIE, NIE i szybko przebiegłam na drugą stronę ulicy chowając się w jakiejś cukierni i knując plan że może by uciec, że może mnie nie poznał na tyle by wiedzieć, że to ja, i że przecież nieraz czytałam w internecie, że kobiety z randek się ewakuują, więc to nic złego. 

Knuję dalej, już prawie wracam się na tramwaj i wtem, uwaga, dostaję wiadomość od chłopca. Że się, mianowicie, chwilę spóźni.

Spóźni się. 

SPÓŹNI SIĘ! 

Wróciłam więc, targana wielkimi emocjami pod tytułem może rzeczywiście najwyższa pora uważać na ludzi z internetu, a kiedy się pojawił i zaaferowana zaczęłam mu opowiadać swoja przygodę, jeszcze lekko się trzęsąc, on po prostu zaczął się śmiać 😉 . 

Gdyby nie fakt, że nazajutrz napisał mi że było fajnie i fajnie się rozmawiało, a od tamtej wiadomości minęło kilka dni i w zasadzie: cisza, to byłabym zła. Nie mam w zwyczaju błagać o czyjąś atencję; jestem fajna na tyle, by ktoś chciał spędzać ze mną czas z własnej nieprzymuszonej woli. Trochę jednak smutno, że w ciągu przeciągu dwóch czy trzech dni „straciłam” osoby z którymi jednak trochę rozmawiałam i trochę się przyzwyczaiłam. 

Tak czy siak, największym hitem tygodnia jest to, że byłam u pana promotora który chyba ma doktorat z łechtania ego swoich studentów, bo oto powiedział mi czytając te moje wypociny, na napisanie których miałam pół roku a pisałam oczywiście dzień przed, że „to bardzo mądre co pani piszę proszę pisać dalej” a jedynymi błędami, na jakie zwrócił uwagę to brak przecinka czy zdanie rozpoczęte od „a”. To chyba ten moment w którym mogę się cieszyć. 

Ach, jednak nie. Zapomniałam. Na pytanie, kto może być naszym recenzentem, odpowiedział, że opowiada się on za moim byłym panem promotorem. To kiedy ta obrona? 


5/21/2018

o szaleństwie i chłopcu i wszystkich nieszczęściach świata


Dobrałam się w ten weekend (bo miałam robić wiele innych rzeczy więc rozumiecie, #priorytety) do moich starych blogów, które gdzieś sobie w internecie z całym archiwum hulają (dzięki czemu nadrobiłam sześć lat swojego życia) i zatęskniłam za takim uwywnętrznianiem się. To znaczy mam wrażenie, że te kilka lat temu miałam większą swobodę w wyrażaniu swoich myśli, która później została zastąpiona przez rozwagę mówiącą coś w stylu „uważaj bo ktoś to przeczyta”. Jakby to powiedzieć, w tym momencie serio zwisa mi czy ktoś przeczyta to, co o nim myślę, bo może akurat wyjdzie to na lepsze nam obojgu. Drugą sprawą jest to, że kilka lat temu założyłam innego bloga, gdzie podpisuję się imieniem i nazwiskiem a nawet swoim zdjęciem rażę czytelników po oczach, więc mam nadzieję, że nikomu jakby nie chce się zagłębiać, a gdzie ona jeszcze jest. Tam. Wystarczy.

Tak czy siak chciałam powiedzieć, że pragnęłabym powrotu tego stanu rzeczy, bo jednak milej po latach czyta mi się długie wywody na temat tego jaki ten dzień był dramatyczny, niż „mam słaby humor”. Zobaczymy jak mi wyjdzie.

Nie wiem ile mnie znacie i jaką macie o mojej osobie wyrobioną opinię (to znaczy mam nadzieję, że jak najlepszą) niemniej chciałabym się przyznać do najbardziej szalonej rzeczy, jaką ostatnio zrobiłam. Otóż, uwaga, pofarbowałam się na różowo. Znaczy okej, nie całą głowę, a jedynie tak trochę, jednak na tyle trochę, że przez tydzień wyglądałam jak truskawka. Słodka truskawka która później zalała się łzami, że farba, że fryzjer, że profesjonalnie, że czemu tylko tydzień. Eksperyment się jednak udał, postanawiam robić więcej szalonych rzeczy, może w końcu zdam prawo jazdy? Temat wraca do mnie jak bumerang i może to właśnie ten odpowiedni moment by do niego przysiąść.

Na fali ostatnich szalonych uczynków, spotkałam się kilka razy z jednym chłopcem, tak mi się to określenie podoba że muszę go użyć, i w momencie w którym doszło do kolacji, wciśniętej mu w ręce róży która kosztującej o wiele za dużo jednak ładnie się prezentującej (jestem bardzo romantycznym typem człowieka bo pomyślałam jedynie jak ją zobaczyłam, że będę ją musiała nosić i to trochę mnie zasmuciło) okazało się, że propozycja – grzeczna i kulturalna i z możliwością złożenia odmowy – bycia osobą towarzyszącą jakby zniszczyła wszystkie lody, zaniechała wszystkich starań i o to powróciliśmy do lakonicznej wymiany zdań. Nie wiem tym samym czy znowu coś źle palnęłam (prawdopodobnie) czy możliwość powiedzenia „nie, dzięki nie lubię, nie chcę” jest naprawdę trudniejsza od zwodzenia drugiego człowieka. A było naprawdę miło, mieliśmy już nawet wspólne zdjęcia!  Szybko przyjmę porady odnośnie tego jak się nie przywiązywać. Tylko sprawdzone sposoby, pls!

Tak to już w życiu jest; różowe włosy się zmyły, utrzymywane na wodzy pozory się gdzieś rozwiały i ja już nie wiem, czy ja robię coś źle czy może jednak wszechświat skutecznie mi podpowiada, żebym została starą panną z kotami bądź psami. Trochę przykro.
(Z drugiej strony ktoś powiedział mi, że ta lakoniczność wynikać może z tego że lepiej dogadujemy się w realu, jednak nie wiem czy będzie mi to dane zbadać.)

A na dokładkę i już jakby wisienkę na tym przydługawym poście chciałam tylko powiedzieć, że oglądałam #royalwedding i jestem w takich emocjach i uczuciach, że oglądam filmiki na których Meghan i Harry mówią swoje przysięgi i ryczę jak głupia bo to było takie cudowne jak z bajki, i choć oczywiście w modzie jest teraz mówienie „oj jestem ponadto” to jakby ja nie jestem i chciałabym tak. Also. Do czego to doszło, że Harry (w moim odczuciu) jest tym przystojniejszym???  (okej wiem, że nie mam własnych problemów, ano właśnie mam bo okazało się że praca nie napisze się sama i jakby szukam zamienników; wesele w rodzinie królewskiej jest idealną odskocznią od beznadziejności tego, ze chłopiec mi nie odpisuje i jest mi przykro).

Więcej nudnych rozkmin w części następnej. See u!

5/04/2018

kwiecień plecień, maj nie wrzesień


Szukam odpowiedzi na pytanie gdzie minął mi kwiecień bo wydaje mi się, że przemknął gdzieś niepostrzeżenie, ukrył się za tymi promieniami słonecznymi co cieszyły oko i za jakąś swobodą która była czymś wspaniałym po tylu miesiącach (miałam napisać latach) ciemności i zimna.

Pogodzona z tym, że nie ma czegoś takiego jak wiosna, że od razu zostajemy wrzuceni w środek trzydziestostopniowych upałów myślę sobie, jak ty człowieku znajdziesz wenę do pisania pracy tej samej, którą niby masz skończyć do końca tego obecnego miesiąca. W zimę była wymówka, że za zimno na siedzenie przy biurku teraz, że za ciepło skoro za oknem i na zewnątrz tak ładnie.

Poważnie zastanawiam się więc nad zaczęciem kolejnego serialu żeby mieć jakąś sensowną wymówkę pod tytułem nie piszę bo wciągnęło mnie to i to, a nie że milionowy raz Przyjaciół (chociaż kto mi zabroni). Przy okazji tych ostatnich w głowie mam już prawie napisany tekst o tym jak bardzo nienawidzę Rossa i prawdopodobnie wylanie całego zła nastąpi jak mnie ktoś wkurzy (lojalnie ostrzegam).

Na horyzoncie szukanie kolejnego mieszkania i chęć zakopania się w łóżku tak przynajmniej do obrony (czyli już niedaleko).

Jak tam Wam minęła majówka? Oglądaliście coś fajnego, wartego obejrzenia?