Od każdego miesiąca czegoś oczekujemy. Poprzedni zawsze jest
ten gorszy, następny zawsze pretenduje do bycia najlepszym. Gdzieś po drodze,
między kawą do śniadania a herbatą do kanapki zajadanej wieczorem przed
serialem dzieje się w s z y s t k o. Los ma swoje fanaberie, nie słucha, nie
daje szansy, nie powtarza niczego dwa razy.
Mój sierpień miał być cudowny, a okazał się jakąś porażką, w
której minęły dwa pierwsze tygodnie, a później już było tylko gorzej.
Mieliśmy się spotkać całą rodziną, ale w milszych okolicznościach niż stypa po
pogrzebie, po którym nikt nie miał sił do niczego, a szczególnie do gadania i
uśmiechania się.
Życie co prawda wraca do normy, życie toczy się dalej, ale
gdzieś w kącie głowy, a może w tych drzwiach zamkniętych do pokoju, których już
ten ktoś nigdy nie otworzy, jest taka myśl, że hej, miało być inaczej. Nie na
to się panie losie umawialiśmy, nie na to 2017 się zgadzaliśmy.
Wszystko idzie nie tak, jak powinno, a na domiar złego jak
człowiek lekko się po tej tragedii otrząsnął to przyszedł remont… I tak jakby
szkoda, że noce są już zimne bo chyba wolałabym spać pod gołym niebem niż w
zagraconym meblami z salonu pokojem.
To co, już tylko spokój, tak do grudnia, poproszę.
Lu.