5/21/2018

o szaleństwie i chłopcu i wszystkich nieszczęściach świata


Dobrałam się w ten weekend (bo miałam robić wiele innych rzeczy więc rozumiecie, #priorytety) do moich starych blogów, które gdzieś sobie w internecie z całym archiwum hulają (dzięki czemu nadrobiłam sześć lat swojego życia) i zatęskniłam za takim uwywnętrznianiem się. To znaczy mam wrażenie, że te kilka lat temu miałam większą swobodę w wyrażaniu swoich myśli, która później została zastąpiona przez rozwagę mówiącą coś w stylu „uważaj bo ktoś to przeczyta”. Jakby to powiedzieć, w tym momencie serio zwisa mi czy ktoś przeczyta to, co o nim myślę, bo może akurat wyjdzie to na lepsze nam obojgu. Drugą sprawą jest to, że kilka lat temu założyłam innego bloga, gdzie podpisuję się imieniem i nazwiskiem a nawet swoim zdjęciem rażę czytelników po oczach, więc mam nadzieję, że nikomu jakby nie chce się zagłębiać, a gdzie ona jeszcze jest. Tam. Wystarczy.

Tak czy siak chciałam powiedzieć, że pragnęłabym powrotu tego stanu rzeczy, bo jednak milej po latach czyta mi się długie wywody na temat tego jaki ten dzień był dramatyczny, niż „mam słaby humor”. Zobaczymy jak mi wyjdzie.

Nie wiem ile mnie znacie i jaką macie o mojej osobie wyrobioną opinię (to znaczy mam nadzieję, że jak najlepszą) niemniej chciałabym się przyznać do najbardziej szalonej rzeczy, jaką ostatnio zrobiłam. Otóż, uwaga, pofarbowałam się na różowo. Znaczy okej, nie całą głowę, a jedynie tak trochę, jednak na tyle trochę, że przez tydzień wyglądałam jak truskawka. Słodka truskawka która później zalała się łzami, że farba, że fryzjer, że profesjonalnie, że czemu tylko tydzień. Eksperyment się jednak udał, postanawiam robić więcej szalonych rzeczy, może w końcu zdam prawo jazdy? Temat wraca do mnie jak bumerang i może to właśnie ten odpowiedni moment by do niego przysiąść.

Na fali ostatnich szalonych uczynków, spotkałam się kilka razy z jednym chłopcem, tak mi się to określenie podoba że muszę go użyć, i w momencie w którym doszło do kolacji, wciśniętej mu w ręce róży która kosztującej o wiele za dużo jednak ładnie się prezentującej (jestem bardzo romantycznym typem człowieka bo pomyślałam jedynie jak ją zobaczyłam, że będę ją musiała nosić i to trochę mnie zasmuciło) okazało się, że propozycja – grzeczna i kulturalna i z możliwością złożenia odmowy – bycia osobą towarzyszącą jakby zniszczyła wszystkie lody, zaniechała wszystkich starań i o to powróciliśmy do lakonicznej wymiany zdań. Nie wiem tym samym czy znowu coś źle palnęłam (prawdopodobnie) czy możliwość powiedzenia „nie, dzięki nie lubię, nie chcę” jest naprawdę trudniejsza od zwodzenia drugiego człowieka. A było naprawdę miło, mieliśmy już nawet wspólne zdjęcia!  Szybko przyjmę porady odnośnie tego jak się nie przywiązywać. Tylko sprawdzone sposoby, pls!

Tak to już w życiu jest; różowe włosy się zmyły, utrzymywane na wodzy pozory się gdzieś rozwiały i ja już nie wiem, czy ja robię coś źle czy może jednak wszechświat skutecznie mi podpowiada, żebym została starą panną z kotami bądź psami. Trochę przykro.
(Z drugiej strony ktoś powiedział mi, że ta lakoniczność wynikać może z tego że lepiej dogadujemy się w realu, jednak nie wiem czy będzie mi to dane zbadać.)

A na dokładkę i już jakby wisienkę na tym przydługawym poście chciałam tylko powiedzieć, że oglądałam #royalwedding i jestem w takich emocjach i uczuciach, że oglądam filmiki na których Meghan i Harry mówią swoje przysięgi i ryczę jak głupia bo to było takie cudowne jak z bajki, i choć oczywiście w modzie jest teraz mówienie „oj jestem ponadto” to jakby ja nie jestem i chciałabym tak. Also. Do czego to doszło, że Harry (w moim odczuciu) jest tym przystojniejszym???  (okej wiem, że nie mam własnych problemów, ano właśnie mam bo okazało się że praca nie napisze się sama i jakby szukam zamienników; wesele w rodzinie królewskiej jest idealną odskocznią od beznadziejności tego, ze chłopiec mi nie odpisuje i jest mi przykro).

Więcej nudnych rozkmin w części następnej. See u!

5 komentarzy:

  1. Kochana ja mam dokładnie tak jak Ty! Nie wiem, może naprawdę czas na to by otwarcie powiedzieć - będę starą panną, co płacze na królewskich ślubach? Innym się udaje, mi nie. Nie wiem, widać związki to wyższa szkoła jazdy. A może prawo jazdy tutaj jest potrzebne? ;) W każdym razie nie mam prawa jazdy i związku. Zostały mi tylko królewskie śluby ;)
    /okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może cierpliwość jakaś, albo brak serca, o to drugie by pasowało. Już do tego nie mam siły, i to nawet nie tak że robię coś na siłę, bawię się w tego tindera ale to tak raczej jak mi się zachce i ja już nie wiem jak co sobie to tłumaczyć XD a kolejny ślub w rodzinie królewskiej za kilkadziesiąt lat, co ja W TYM CZASIE MAM ROBIĆ XD

      Usuń
    2. Macie lustra? Nie zaglądajcie do nich, broń Boże!

      Usuń
  2. Może pocieszę Cię faktem, że na pewno każda z nas miała kiedyś tak samo :) Pogoń za miłością, a miłość ma nas w dupie... Znane? Jednak wcale tak nie jest. Na wszystko w życiu przychodzi czas i nie ważne czy jest się młodą, czy starą panną :) Liczy się to, że masz perspektywy, a uwierz, że lepiej być singlem niż żyć z nieodpowiednim człowiekiem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja olałam ten cały royal wedding i na każdy zachwyt odpowiadałam, że moja znajoma miała ślub dzień wcześniej i jakoś nikt się tak nie fascynował. xD
    Czemu się nie pokazałaś w różowych włosach? ;< Taaaaak bardzo chciałabym zobaczyć to wspaniałe szaleństwo. :D

    OdpowiedzUsuń