2/12/2019

Tomasz

Byłam w styczniu na koncercie. Jestem pełna podziwu dla samej siebie, że nie skapitulowałam w ostatnim momencie, jak to było w przypadku Korteza w listopadzie. Nie czułam się wówczas na siłach by iść, w dodatku, samotnie, w taki tłum ludzi. Serce boli mnie do tej pory, jak oglądam jakieś nagrania z tamtego występu. Teraz kopsnęłam się z przyjaciółką na Toma Odella. Nie chciało mi się. Namawiałam przyjaciółkę; nie olewajmy, chodźmy  mimo kwaśnych humorów. Nie musimy skakać i szaleć, posiedzimy i posłuchamy.

Mój plan co prawda nie zakładał, że w dziesiątej minucie przebywania na arenie wyleję na siebie piwo, no ale powiedzmy sobie szczerze, i tak długo wytrzymałam. Swoją drogą największą ironią tego wszystkiego jest fakt, że nie postawiłam tego durnego piwa obok nogi, bo przecież  “ktoś będzie przechodził i na bank się obleję, wyleję i zaleję innych ludzi”. No, spoko, dlatego wzięłam do ręki i z taką werwą ją ścisnęłam, że fjuuu wyleciało poleciało wszędzie i na wszystko.  Sądzę, że jestem idealnym partnerem do wspólnego spędzania czasu, zawsze poprawię wam humor, swoją niezdarnością.

Wracając jednak do samego koncertu: było cudnie. To było moje trzecie spotkanie z Tomem Odellem, chyba naintensywniejsze do tej pory. Dwa lata temu w Warszawie nie znałam wszystkich piosenek, zresztą na torwarze było bardzo kiepskie nagłośnienie. Z kolei w Poznaniu lał taki deszcz, koleżance było zimno i gdy tylko koncert się zaczął, poszłyśmy do mieszkania. Gdyby nie fakt, że do Krakowa musiałam dojechać, po tym oblaniu się najchętniej zawinęłabym się stamtąd w mig.  W odbiorze koncertu nie przeszkodziło więc to durne piwo ani ludzie, którzy non stop obok nas przechodzili, chcąc dostać się na płytę, jednocześnie zasłaniając nam cały możliwy widok na scenę. 

Tomasz ma w sobie coś takiego, co sprawia że nie można oderwać od niego wzroku. Głos na żywo jest identyczny jak na płycie, wobec czego na pewno nie jest tam montowane. Skacze po swoim fortepianie, wchodzi w tłum biorąc od swoich fanek piwo (jest jednak dżentelmentem, bo oddaje pusty kubeczek), aż w końcu rzuca się na tej scenie jak jakiś otępiały. Tak działa na niego muzyka, a on tak dziala na swoich fanów. Nawet jeśli siedzą spokojnie na trybunach. 

Za to lubię koncerty – za to, że ta sama muzyka, której słucham w ciągu dnia, na żywo wywiera na mnie zupełnie inne wrażenie. Za to, że mogę sobie moje wyobrażenie o danym artyście porównać z jego rzeczywistą osobą. Pośpiewać mimo braku talentu bo przecież w tłumie mój głos niczym się nie wyróżnia. Pewnie dlatego tak wyczekuję majowego koncertu Dawida Podsiadło czy happysadu, bo tak jakoś dawno mnie tam nie było.

2 komentarze:

  1. znam kilka piosenek, ale podoba mi się jego głos. Cieszę się, że byłaś i że mimo oblania się piwem dobrze się bawiłaś ;)
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam poprzedni post... jestem pięć lat młodsza od Ciebie, ale takie poczucie, że "jak będę miała X lat, to będę taka dorosła i poważna" nie jest mi obcy. Kiedyś w miejsce X wstawiałam 15... i potem się okazało, że 15 lat to najgorszy możliwy wiek, przynajmniej jak do tej pory :D Mi zaraz dwudziestka stuknie, zaraz skończę pierwszy rok studiów, wszyscy już mi na "pani" mówią a ja się czuję jak dzieciak. Wątpię, by to się zmieniło za pięć lat, chociaż koniec studiów brzmi poważnie. Ale kiedyś matura brzmiała poważnie, więc to raczej o niczym nie świadczy ;)

    A co do koncertów - ja je uwielbiam. Sama wybieram się w marcu na Kwiat Jabłoni, polecam swoją drogą, niedawno wydali debiutancką płytę.

    OdpowiedzUsuń