Nieszczęścia chodzą parami. Nigdy nie miałam okazji się o
tym przekonać. Do czasu.
Dostałam pracę, co nie? Cieszyłam się niesamowicie. Pierwsza
praca po studiach to coś. Ktoś w końcu mnie docenił. Powiedział, że to co robię
jest dobre. Że nie ma konieczności wprowadzania poprawek. Napisałam dwa teksty.
A moja kariera copywriterska trwała całe szalone dwa dni.
Bo się rozchorowałam. Najpierw myślałam, że może grypa
jelitowa, w końcu wszyscy w domu z mniejszym czy większym zaangażowaniem to
przechodzili. Później, że może czymś się w Poznaniu zatrułam, ale jakby… czym?
Dalej, okazało się, że to coś czego zupełnie się nie spodziewałam.
Zawsze wydawało mi się, że jestem ponad to. Wiecie, nic mnie
nie obchodzi, rzucane w moją stronę słowa (często niemiłe) mnie nie ranią – po
prostu totalna olewka. „Po niej wszystko spływa”. Rzeczywiście. Tyle, że do
pewnego czasu.
Nie wiedziałam, że mogłam się tak rozpaść. JA?? Ta zawsze
spokojna, która tylko przebierała
nogami z nerwów przed egzaminem. Ta sama, która nic nie jadła, żeby w momencie
stresu nie mieć uczucia, że „niedobrze mi”.
Dokładnie ta sama, która wskutek „trzymania wszystkiego w
sobie” w końcu zwariowała. Spędziłam w łóżku dwa tygodnie. Patrzyłam w ścianę,
ewentualnie w telewizor – do niczego innego nie miałam siły. Szczytem
możliwości było wyjście po schodach, zmienienie piżamy bądź wejście do
wypełnionej gorącą wodą wanny. Doktorzy, szpitale, kroplówki i zastrzyki
uspokajające. W końcu ostateczna decyzja, lekarstwa i konieczność
psychoterapii.
Jezu drogi, nie wiem, jak mogłam doprowadzić się do takiego
stanu. Leżąc, patrzyłam się w sufit i płakałam. Przeczytałam kiedyś książkę.
Bardzo wówczas spodobał mi się jeden cytat. O tym, że coś rozbiło się na milion
kawałków i właśnie z tego powodu nie można tego złożyć z powrotem. Jakkolwiek
prozaicznie to brzmi, tak się właśnie czuję.
Tak czy siak, przez chorobę, tłumione w sobie przez lata
emocje… po prostu wysiadłam.
Emocjonalnie, nerwowo. Wylądowałam u psychiatry, z
listą lekarstw i może nie widmem ale wizją psychoterapii, którą muszę podjąć,
jeśli chcę normalnie funkcjonować. Na razie zrezygnowałam z pracy (nie byłam w
stanie), wróciłam do rodzinnego domu i od paru dni układam sobie świat od nowa.
Może jakoś to będzie.
Byłoby lepiej, gdyby X
chociaż odpisał, że nie chce się zobaczyć. Chociaż brak odpowiedzi na taką
wiadomość chyba brzmi jednoznacznie.
Współczuję, ale wiem po siebie, emocji nie można w sobie tłumić, trzeba regularnie nad nimi pracować. Psychoterapia to super sprawa, ułożysz sobie wiele spraw.
OdpowiedzUsuńGłowa do głowy!
okularnicawkapciach.wordpress.com
Cóż, w dzisiejszym świecie wydaje mi się, że bardzo ciężko jest przetrwać osobom wrażliwszym, czy o słabszych nerwach. Niby silne jednostki, a jednak tak kruche. Poziom stresu wciąż u wielu osób jest na wysokim poziomie, ludzie martwią się o wszystko, nie zgadzają się z wieloma ideami czy zdaniami, są atakowane czy oceniane... Wszystko to + osobiste jakieś doświadczenia czy nieodwzajemnione uczucia mogą nieść ładunek negatywny do naszego zdrowia i ogólnego samopoczucia. Mam nadzieję, że u Ciebie już lepiej, że psychoterapia pomaga i ogólnie żyje Ci się lżej... Pozdrawiam ciepło! ;*
OdpowiedzUsuń