3/28/2017

nastrój sponsoruje odell i kawalec

Moja chrypa jest idealnym zwieńczeniem poprzedniego tygodnia. Bo co dosadniej powie:  to był popaprany, ale bardzo dobry tydzień. 

Ogólnie to wiecie, ja jestem introwertyczny typ człowieka, który jeden wyjazd będzie przeżywał X czasu, choćby dlatego że po prostu wyszedł do ludzi innych niż ci, których spotyka codziennie na uczelni. Szczęśliwie więc w poniedziałek obudziłam się z bolącym gardłem i chyba gorączką, więc już wiedziałam że to będzie dobry tydzień. Poumierałam więc tego dnia co moje, pospałam, poużalałam się nad swoim marnym losem, z milion razy przeklęłam za to, że wymyśliłam ten durny wyjazd i że po co, lepiej było siedzieć przy komputerze, a nie, że się zachciało.

We wtorek wstałam zła, zziąbnięta, ale z walizą w ręce, torbą pod pachą pojechałam. Nie sama, przecież. W polskim busie szybko zeszło, pięć godzin minęło między palcami. Szybko do ho(s)telu, zostawić bagaże, później coś zjeść i w sumie tak wyszło, że pod torwarem byłyśmy godzinę przed tym jak wpuszczali. Tu muszę przyznać, że na wielu koncertach się było – może nie w torwarze ale w mniejszych klubach, i do organizacji nie mogę się przyczepić. Kolejka szła szybko, dużo szatni wobec czego tłum minimalny, w toaletach zero kolejek, tak samo dobrowolność przy wyborze miejsc – toć to trybuny, miejsca nienumerowane. Od momentu jak Tom wyszedł na scenę, zaczęła się magia w dosłownym słowa znaczeniu. Choć widziałam go na scenie jako punkcik w (zielonej?) marynarce z blond czupryną, to i tak dostałam dużo więcej, niż oczekiwałam. Skaczącego po fortepianie i głośnikach Odella nie da się zapomnieć. A już wykonania Another love na żywo to w ogóle. Na Magnetised to na przykład czekałam do ostaniej piosenki, i już byłam prawie na śmierć obrażona, że kopsnęłam się do wawy tylko po to, by mi tej piosenki nie zagrał? Bezczel jeden. Ale wynagrodził, zagrał, zaprosił na scenę parę, para się zaręczyła, Odell stwierdził że KOSIAM WAS, co było rzecz jasna urocze, dodając, że obiecuje, że z każdym koncertem w Polsce jego polski będzie lepszy. Trzymam za słowo!

Na drugi dzień trochę pozwiedzałyśmy, tj. połaziłyśmy po starówce, zjadłyśmy przepyszne śniadanie (OMG, PRZEPYSZNE) i wróciłyśmy do Krakowa. Bardzo niewygodnie się nam jechało, i pięć godzin przemęczyłam się, bo tu było niewygodnie, tak niewygodnie, tu o szybę źle, tu tyłek boli, tam noga ścierpła, jeden koleś gada przez telefon prawie non stop, inny z kolei nie wie, do czego służą słuchawki. Nawet książki nie tknęłam, więc zła i naburmuszona wracałam na mieszkanie, po drodze odebrałam………. KSIĄŻKI, co by innego, i jak weszłam do domu, jak wypiłam herbatę… jak zapadłam w sen, to spałam dziesięć godzin.

Nazajutrz ostatkiem sił udałam się na seminarium i chociaż tyle, że pan przyjął wstępnie CHYBA temat, bo wiecie, nie powiedział nie, a to prawie jak pochwała z jego ust.

Oczywiście gardło pobolewało z mniejszym lub większym skutkiem, ale c’mon, jest się na wyjeździe to takim czymś jak gardłem to się człowiek nie przejmuje. No ja też się nie przejmowałam, dopóki w sobotę nie zaniemówiłam, no ale oleję happysadów? 



No się wie, ze nie oleję. I choć nie skakałam, i choć nie pchałam się w tłum (życie mi miłe), stałam sobie na balkonie prawie nad sceną, przyglądając się dzikim pląsom Jakuba, który to drogie panie i panowie, w końcu zaczął się ruszać.  W końcu przestał być słupem soli. No, to tak wtedy pomyślałam, bo jak skoczył w tłum to tak jakby odebrało mi gadkę i byłam jak jedne wielkie WHAT THE FUCK IS GOING ON, gdzie on jest, a on proszę państwa, w tłumie, na rękach niesion, wielki wokalista, klękajcie narody. Wyściskali go, wyściskali, a później odstawili na scenę. Od tamtego momentu jestem jak I’m done, widziałam wszystko, śmiało mogę umierać.
 
Na dziś dzień w sumie nadal nie mówię, chrypię, ale co moje, to moje, uczelnia nie zając, zdrowie zdrowiem, ale chyba jednak ta muzyka, te koncerty i ta energia są fajne. Tego wszystkim życzę!

 i cicho. wcale nie dokształcałam się w autobusie do warszawy z twórczości toma. wcale, prawie że w ogóle. ej no, nie oceniajcie mnie.

7 komentarzy:

  1. Zwariowany wyjazd ^-^
    Ja przekonam się co to "koncert" już w maju, taki mój pierwszy prawdziwy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, to super! :D Przygotuj się na eksplozje emocji :D

      Usuń
  2. Byłam tu miesiąc temu, gdy znalazłam tu tylko jeden post, i wyszłam sobie. A teraz przypadkiem znowu tu trafiłam i zostanę, bo masz bardzo ciekawy styl pisania. Uśmiecham się do monitora jak głupia, nie wiem, Twój styl jest zabawny, taki bardzo lekki. Dobrze się czyta. Poza tym my - introwertycy - powinniśmy się trzymać razem XD Czekaj, puszczę sobie tą nutę Odella, bo nie znam. Okej, podoba mi się! ♥ Wracając do notki - widzę w Twoich słowach siebie, bo też przeżywam wiele zdarzeń bardzo długo ♥ A koncerty to już w ogóle. Albo sztuki teatralne. Musical Metro przeżywałam przez trzy dni tak, że myślałam tylko o tym. I dalej mam ciary, jak o tym myślę, a byłam ponad miesiąc temu... ale jeśli chodzi o koncerty, to osobiście ja nigdy na trybunach nie byłam i chyba nigdy nie będę, bo płyta ma cudowny klimat, mimo że rzadko coś widzę ze względu na moje 155 cm wzrostu, no ale... ^^ Koncerty generalnie są super.
    Zdrówka życzę!
    A, no i chciałam jeszcze wspomnieć, że masz cudowny wygląd bloga. Kolorystykę, no i ten nagłówek zwłaszcza ♥ Przepiękne zdjęcia.
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że wpadłaś ponownie nawet, jeśli przez przypadek! Mnie przeraża ten tłum, który na siebie napiera, na klubowych koncertach happysadu wielokrotnie sfera komfortu zanikała, wobec czego jak tylko mogę, staram się natłoku ludzi unikać.Poza tym, zadeptali by mnie, i nic bym nie widziała :D oooooooooo, widziałaś Metro?? Tyle o tym mówią, a ja nie miałam okazji, jakoś chyba czuję, że to zupełnie nie mój styl, musicale. Chociaż zakochałam się w "La la land".
      Bardzo dziękuję za miłe słowa :* Zdjecia z koncertów rzadko dobrze wychodza, ale coś mi wtedy sprzyjało :D
      I mam nadzieję, że będziesz wpadała częściej,
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Hahaha, no ja byłam na Florence and The Machine dwa razy i na Aurorze, tam chyba średnia wieku trochę niższa i kultura wyższa niż na rockowych zespołach, tak mi się zdaje. Na Aurorze to już w ogóle, bo na razie nie jest zbyt znana i koncerty ma małe.
      Taaaak, Metro jest cudowne ♥ Ja akurat uwielbiam musicale, choć nie wszystkie :) La la land nie widziałam, ale chyba nie zamierzam.
      Chodziło mnie o zdjęcia w byłym już nagłówku XD

      Usuń
  3. Wrażeń pozytywnych zazdroszczę. Chociaż współczuję tej choroby, dobrze,że nie przeszkodziła Tobie jednak w planach i wyjazd się udał i drugi koncert też zaliczony do udanych. Dbaj o gardzioło:)
    https://sweetcruel.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz no, są sprawy ważne ale i ważniejsze XDDDDDDDDDD A gardło powoli odpuszcza, jesu, nigdy nie było takie upierdliwe.
      Teraz mi się chce znów koncertu, a gdzie tam do juwenaliów XDDD

      Usuń