A poza tym
kierując się zasadą, że najlepiej zawróżyć sobie czymś kimś głowę,
żeby za dużo nie myśleć, wyszłam z kimś się spotkać, wyszłam do ludzi, mimo
nerwów, ściśniętego żołądka i ogólnie złego przeczucia i ja wam szczerze mówię,
ja się do ludzi nie nadaję. “Randka”, której bym randką nie nazwała była
okropna, i ja już oto w tym momencie kończę wychodzenie poza sferę swojego
komfortu bo to jest zupełnie nieopłacalne zajęcie.
Trzy miesiące temu (właśnie poprawiłam „dwa” na „trzy”,
dlaczego ten czas tak leci) postanowiłam wyjść poza sferę swojego komfortu. Pożałowałam
nie raz, nie dwa, ba, cierpiałam dwie godziny, ale jestem osobą miłą, ogólnie
dobrze wychowaną więc brnęłam. Zła byłam wówczas, dlatego szerzej się z tym nie
dzieliłam, ale, skoro siedzę w domu, nic się nie dzieje, a jednak pasuje Wam
znak życia okazać, well…
Tu wypada powiedzieć, że ja naprawdę staram się nie mieć
uprzedzeń. Staram się też nie wierzyć za bardzo zdjęciom profilowym, bo
wiadomo, tu trochę rozjaśnię, tam pociemnię, tu dodam taki filtr, a tu taki i
później się okazuje, że tu jakby zupełnie inna osoba była. No właśnie, staram się, bo choć ów panicz na zdjęciu
prezentował się całkiem nieźle, to jak go zobaczyłam to tak ekhm. Wiecie, zarost gimnazjalisty, wprawdzie
koszula w kratę ale jakaś taka widać, że nie każdy będzie w niej wyglądać okej.
No ale dobrze, Lu nadal uśmiechała się do złej gry; była
nawet na tyle miła, że nie pisnęła słówka jak jegomość w drodze do „knajpy” przynajmniej
z dziesięć razy przyznał się do tego, że ja
to właściwie skąpy jestem. Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że to jakby
widać, ale wiecie. Że redbulla nie pije, bo za drogi, a on jest skąpy. Bo to i
tam to, aż w końcu i sramto. Nie naciągałam go więc na nic, kawusię wypiłam
widząc jak raczy się obiadem, bo mi jakoś apetyt poszedł w siną dal.
Ale to nic!! Najlepsze zostało na koniec: oto bowiem
zbieramy się do wyjścia (muszę mówić, że usiadł przy stoliku pierwszy???), ja
już planuję nieco drogę ucieczki, jak by tu iść żeby iść samej, ale dobra,
odprowadzi mnie na przystanek, ja w głowie czysta kalkulacja, gdzie jest ten
najbliższy?? O, udało się, tramwaj – patrzę z nadzieją – za trzy minuty, to ja
już dziękuję, to ja sobie poczekam, nie, poczekam z tobą, to nie problem,
skądże. Tramwaju weź przyjeżdżaj. Najbardziej niezręczne trzy minuty życia to
nic przy tym sztywnym pożegnaniu – machaniu dłońmi, i wskakiwaniu do tramwaju,
o, boże, dziękuję, że to już koniec.
No to tak wygląda wychodzenie ze sfery (dys)komfortu.
Podziękowałam paniczowi tego samego dnia, bo po co marnować sobie wzajemnie
czas. I dziwić się, że od czasu spotkania
z X przed ponad rokiem to było moje drugie wyjście?
A z updejtów, to siedzę w domu, czytam, stukam słówka z
norweskiego, otagowuję stare posty na drugim blogu (jest ich ponad dwieście) i
ogólnie bawię się w opiekunkę uroczego maltańczyka, którego pan weterynarz
nazwał ostatnio wodzem.
Mieszkam w tak nienormalnym domu, że nie mam prawa mieć
nawet nadziei na bycie normalną.
A z takich totalnych smaczków, to ostatnio koleś usunął „matcha”,
bo jakby powiedziałam, że mam większe ambicje od wyglądania, a jeśli koniecznie
sobie chce na coś popatrzeć, to niech kupi sobie wiadomą gazetę w kiosku.
SERIO?
Znam ja takie spotkania. Ale chyba trzeba takie przeżyć, by potem w końcu dostać od losu prezent w postaci normalnego faceta i normalnych spotkań. Życzę Ci tego. A tym staraj się nie zajmować głowy :)
OdpowiedzUsuńhttps://sweetcruel.wordpress.com/
No to taki wyjątkowy gatunek,jak widać. Zdarzają się i tacy, łatwo się na takich trafia. Trzeba lepiej poszukać,dłużej poczekać. Ludzi wartościowych trudnych spotkać niż takich "skąpców". Nie zrażaj się tylko za szybko, nie warto.
OdpowiedzUsuńTeoretycznie podpiszę się pod Twoimi słowami, ale jak człowiek ma się nie zrażać?
UsuńTa historia przypomina mi niemalże identyczną, co przeżyłam w ubiegły piątek. I sobie już darowałam takie wyjścia.