3/17/2018

słowotok niekontrolowany


Ten tydzień był dziwny, trochę zagoniony, trochę leniwy i trochę taki pokrzepiający, bo włożyłam trampki (kij, że do zimowego płaszcza i kij, ż spod szalika ledwie wystawiała mi głowa) i przez chwilę pojawiła się w sercu nadzieja na wiosnę. Nadzieję szybko przykrył śnieg.

Mam kilka takich myśli z tego tygodnia, i miałam jakoś pisać o tym osobno ale pomyślałam, że jestem na to zbyt leniwa więc dzisiaj taki przemyśleniowy post wielotematyczny. Enjoy!

Na sam początek smutny wniosek: faceci to dno. Nie, żebym nie wiedziała tego wcześniej, jednak jak się sprawdza to na własnej skórze to jednak trochę człowiekowi szczęka opada. Co znaczy, że nadal z braku jakiejkolwiek rozrywki, dostarczam sobie jej poprzez tindera, i zaprawdę powiadam wam, że nawet jeżeli traficie na kogoś „normalnego” to znaczy, że dobrze się umie kamuflować i zaraz wyjdzie z niego prawdziwe „ja”. Tym razem, po trzech miesiącach niewidzenia się (och ten ciągły brak czasu!) spytałam czy może łaskawie ten czas posiada. No nie posiadał, wobec czego się pożegnałam kulturalnie wyznając, że skoro nie jest w stanie wygospodarować godziny, to ja nie będę fatygować. Chcecie prawdziwą ripostę? Oj, szanowny pan zabłyszczał stwierdzeniem, że przecież akurat jak ja byłam chora to miał czas, to więc moja wina (tego nie dodał ale wydedukowałam sama). Witki opadają!

Mówiła mama:  zacznij się spotykać z ludźmi poznanymi w realu. Jakby nie nauczyła się przez dwadzieścia cztery lata mojego życia, że ja z ludźmi to się dogaduję jedynie wtedy, kiedy z nimi piszę, wobec czego poznawanie ludzi w realu, przyjaciół choćby jest raczej niemożliwe. Większość tych, z którymi wciąż rozmawiam, i na których (tak mi się przynajmniej wydaje) mogę liczyć to ludzie poznani przez komputer i jakoś do tej pory żyję, nikt mnie nie zaszlachtował (dzięki temu że z domu wychodzę rzadko) i jest okej. W tym tygodniu znów poznałam taką osóbkę na żywo, tym razem poznaną na twitterze, i bardzo sprawnie obgadałyśmy sprawy tindera, sprawy uczelni… Poznajcie ludzi przez internet, nigdzie fajniejszych nie znajdziecie!

To akurat potwierdzone; jak chciałam nawiązać przyjaźń z byłą współlokatorką to skończyło się na tym, że wymieniła mi zamek w drzwiach i w trakcie sesji musiałam się wyprowadzić. Co prawda daleko się nie przeprowadziłam, bo jedynie na drugą stronę drogi, jednak do tej pory nie miałam jej okazji nigdzie spotkać nad czym trochę ubolewam. Nowa współlokatorka, niebo a ziemia, trzy lata młodsza jest jak na razie super. Czasem denerwuje mnie swoją grzecznością, przepraszaniem za zostawianie garów w zlewie (dżizas, też mam dnie kiedy mi się tego nie chce robić, więc nie robię), jednak jest pomocna wtedy, kiedy np. pytam czy opłaca się iść na ten wykład a ona stwierdza, że skoro mogę spać/oglądać seriale to się nie opłaca. Wiec nie idę. Takie wspieranie mi się podoba.

Z kolei problem ze znajomymi na uczleni jest taki, że z koleżankami znamy się pięć lat, to jest od licencjatu, bo na magisterkę poszłyśmy razem i to już jest ten moment znajomości, w którym znamy się jak łyse konie, znamy wszystkie swoje wymówki, i nadal jesteśmy takie leniwe i olewające jak na początku studiowania. To jest pokrzepiające, że nie tylko z człowiek taki leń.

Ten tydzień, kończąc powoli swoje wypociny był na tyle dobry, że dużo pisałam. Oczywiście miałam pisać magisterkę i rozdział by odwiedzić swojego ulubionego pana wykładowcę, wobec czego okazało się, że do napisania mam też wiele innych rzeczy. Recenzję serialu, którego nie chciało mi się oglądać, zapowiedzi innych pięciu seriali, w międzyczasie post o serialach na bloga i tak naprawdę do rozdziału porządnie przysiadłam we czwartek?, dobijając do stron dwudziestu i wysyłając go na mejla panu wykładowcy z czystego lenistwa i przedsiębiorczości: drukować 12 stron z obrazkami? N O P E.

Tym moja ostatnia refleksja jest taka że przez pana ulubionego promotora prawdopodobnie w najbliższym czasie popadnę w samozachwyt, bo jedyne uwagi jakie słyszę z jego strony to „PANI ALEKSANDRO NIE ZACZYNA SIĘ ZDAŃ OD ‘A’ ” więc jestem przekonana, że piszę zajebiście i nie jestem pewna czy nie powinnam dostać trochę krytyki. Rodzina powiedziała, że powinnam raz coś napisać do niego źle, nie starać się i zobaczyć, jak zareaguje ale ja nie jestem pewna czy chcę go zawieść. Choć on mnie zawodzi – po zmianie promotora, tym, że ten poprzedni strasznie nas piłował przez pół roku doświadczamy zupełnej olewki pod tytułem „jak coś napiszecie to przychodźcie, jak nie to nie marnujmy swojego czasu” i czy mój panie szanowny ulubiony promotorze, mógłby pan dać dedlajn żebym mogła przez chwilę być spokojna, że zdążę ze wszystkim na czas??

Dziękuję za uwagę, i przepraszam że tak się rozpisałam!




A, jeszcze jedno. Powiedzcie mi, że jesteście zdewastowani nową EPKĄ korteza, bo ja cierpię wierutnie, to jest dobijam się, bo przecież tego nigdy mało.

3 komentarze:

  1. Wiesz co ja mam podobnie jak Ty. Z tym, że ja głównie poznaję ludzi przez bloga, na żywo mi nie idzie. A przecież często wychodzę z domu! Co z nami źle, to ja nie wiem ;)
    A z facetami, cóż, ja sobie dałam spokój. Mam dość jakichkolwiek związków i randek. Tych pierwszych bo prawie nigdy nie ma drugich. No trudno będę starą panną, czy jak mówi mój brat starą kawalerką. Im bliżej 30 tym spokojniej to przyjmuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś trudno o prawdziwego człowieka...

    OdpowiedzUsuń
  3. całkiem Cię rozumiem :) często gęsto też wolę kontaktować się przez internet. bezpieczniej. nie tyle co fizycznie, że ktoś coś Tobie zrobi, ale psychicznie. zawsze możesz się wylogować, udać, że Cię nie ma :D

    OdpowiedzUsuń