3/10/2018

wszystko przemija, muzyka nie


Kortez najlepiej smakuje w słuchawkach. Najlepiej wtedy, kiedy wraca się z tramwaju do domu, idzie się między blokami bacznie patrząc, czy ktoś za tobą idzie, czy to może wina zbyt dużej ilości przeczytanych kryminałów. Tak czy siak wiem, że wtedy smakuje o niebo lepiej niż w tramwaju, autobusie, w wielkim skupisku ludzi obserwujących każdy twój ruch, gest czy grymas. Nie, żebym podglądała innych ludzi. Ale jak się siedzi naprzeciw kogoś, zwraca się na takie rzeczy uwagę.

Na pierwszym i dotąd jedynym koncercie Korteza (nie wiem czemu, ale bardzo rozśmieszyło mnie jego nazwisko i imię – Łukasz zupełnie mi do niego nie pasuje) byłam dwa lata temu i pamiętam jak dziś, że byłam pod ogromnym wrażeniem. Wiecie, okazuje się, że na scenie stoi sobie człowiek i sobie śpiewa, z zamkniętymi oczami i to trafia do ludzi, którzy się w niego wpatrują i przejmują tą energię, dzielą między siebie i po prostu cieszą się z chwili. Co nie jest bez znaczenia, że przecież chodziłam na inne koncerty innych zespołów i ta energia była zupełnie nie do porównania – gdzie na happysadzie się skacze i się cieszy, a na Kortezie się stoi i słucha.

Trochę sprawę i mój związek z Kortezem zepsuł fakt, że koncert i cała moja faza na niego przypadała na czas, w którym widywałam się z TOK-iem.  Skojarzenie nie najlepsze, przywołujące do głowy zbyt wiele myśli. Chodziłam do niego wieczorem, z tymi piosenkami w słuchawkach, opowiadałam mu o koncercie, że „wiesz, i on obok mnie przeszedł, podpisał płytę i wiesz, w ogóle WOW”. Wiem, że to się  nie powtórzy. Coś w deseń nie ma dwóch podobnych nocy, co jest dołującym uczuciem nawet jeśli postanawiam to wyprzeć z pamięci. Więc teraz niezależnie od płyty, piosenki, stroju czy nastroju, wszystko kojarzy się z jednym.

Ale to na swój sposób też dobre, bo przecież pamiętam, że było fajnie i może też nie ma co szaleć, że o, panu mówię do widzenia.

Po co ten post, za bardzo nie wiem – chyba potrzebowałam wyrzucić z głowy to, co mi w niej siedzi za każdym razem gdy słyszę Kominy czy Ćmę barową. Tego się już nie zmieni, wspomnień się nie wyprze, po prostu fajny to był okres. Dużo się zmieniło, niewiele zachowało (ach, ten gumowy krokodyl na suficie) i tak jakoś. Muzyka została. To chyba coś znaczy? 😉


Natomiast ironią losu jest to, że jakoś Ten Od Kota wciąż mi się w głowie panoszy, a to nie jest dobre.


i tak bym płonął, ciut mniej dosłownie
dla twej miłości nie chcę się stopić
ale odpalić mógłbym pochodnie
jak białą pościel w zielone loki... 


8 komentarzy:

  1. jako muzyczna fanka rozumiem Ciebie w punkt ;) Korteza lubię za szczerość, jego muzyka naprawdę do mnie trafia.

    OdpowiedzUsuń
  2. NA samym początku nie mogę wręcz nie napisać o wyglądzie szablonu, że podoba mi się :) Uwielbiam w sumie minimalizm. Obrazek-nagłówek świetny. Wracając jednak do wpisu to... muzyka zawsze z nami zostanie tak samo jak wspomnienia, a ludzie będą się zmieniać. Niestety.

    Miło/ść

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 O taki efekt mi właśnie chodziło :)
      Znaczy to, że ludzie się zmieniają, to dobrze, bo kto chciałby całe życie stać w miejscu. Ale no, czasem nie wszystko idzie po naszej myśli.


      Wyślesz mi zaproszenie do Twojego bloga? :) Mój e-mail to n.pierwiastek.nielad@gmail.com

      Usuń
  3. Kortez to nie moja bajka nie wiem może wydaje mi się zupełnie obcy

    OdpowiedzUsuń
  4. w ogóle ostatnio tak przeglądając youtube’a to doszłam do wniosku, że polska scena muzyczna odżywa :) w sensie, że można znaleźć naprawdę spoko perełki i aż ciężko uwierzyć, że to nasze rodzime :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo się przyzwyczailiśmy do tego, że nasze to jedynie disco polo :) a jest coraz lepiej :)

      Usuń
    2. chyba tak. taka polska mentalność - wieczne krytykowanie, narzekanie i niedocenianie :D

      Usuń