10/17/2017

love yourself


Żyjemy sobie w takich wspaniałych czasach, w których z jednej strony wszyscy trąbią do nas, że mamy czuć się dobrze w swoim ciele, że mamy „lubić siebie takimi jakimi jesteśmy” tylko po to żeby dziesięć stron dalej pisać o tym, że teraz modna to jest figura taka i taka, kolor włosów taki, a dzięki temu tuszowi do rzęs to nasze życie w ogóle będzie o milion razy lepsze.

No, na pewno.

Lepsze w kompleksy, jak już.

Lubię siebie. Mimo trochę krzywych nóg, rzęs i  brwi tak jasnych, że aż niewidocznych, dziwnego nosa i pieprzyka pod prawym okiem. Mimo małych cycków (a w zasadzie ich braku), tyłka aka deski i tego, że jestem wzrostu lilipuciego.

Niezależnie od tego jakbym chciała, nie będę miała ani metra osiemdziesiąt, ani długich bujnych blond włosów, ani tym bardziej ciemniejszych rzęs czy tych durnych brwi. Nie zmienię tego. Dlaczego mam więc się tym stresować? W sensie, po świecie chodzą miliardy różnych od siebie osób. I każdy ma w sobie coś, czego nie lubi. Niektóre rzeczy można zmienić, niektórych nie. Najłatwiej i najwygodniej przejść z nimi do porządku dziennego.

I serio się tym nie stresować, bo to odbiera pewność siebie I zabiera czas, i kosztuje nerwy, a jest tyle innych rzeczy, którymi wypada się denerwować, że takie coś to… meh, no po prostu meh.

Dlatego lubię siebie nawet, jeśli w supermarkecie nie dosięgam swoich ulubionych czipsów, kiedy wymarzona bluzka na płaskich cyckach wygląda tandetnie,  a rzęsy „mam”  po 5 minutach porządnego ich malowania.


Wolę się stresować czymś innym. Na to szkoda czasu ;)



1 komentarz:

  1. ja mam masę kompleksów. I wiesz co? Lubię siebie mimo nich. i te kompleksy też lubię :)

    OdpowiedzUsuń