Jakoś humor mi siadł i w sumie nie wiem dokładnie dlaczego,
bo ten październik był niby taki se, ale w ostatecznym rozrachunku wyszło na
dobre. Pracka co prawda nie wyszła, po trzech dniach końcowo zrezygnowałam, ale
inne rzeczy dobrze się rozwijają,
np. z Y(muszę mu wymyślić jakiś przydomek) byłam na kawie, a później w kinie, i zostałam
eksportowana pod same drzwi bloku, że światła we mnie świeciły dopóki nie
zniknęłam, i że może się jeszcze
spotkamy, znaczy to raczej na pewno pytanie tylko kiedy,
że w końcu mam fajnego promotora który zamiast pobudzać i
denerwować i stresować, to uspokaja jednocześnie mobilizując do pracy,
i że mimo wszystko chyba jakoś to się ułoży. Tu miało być
coś poetyckiego o tym, żeby się nie przyzwyczajać, ani nie przywiązywać, ale
takie rzeczy ładnie brzmią w teorii a w praktyce jest tak, że dostaję nerwów
jak nie odpisuje jużrachciach bo to przecież znaczy, że na pewno coś źle
napisałam i bez sensu.
(Do tego już powinien być przyzwyczajony.)
Zaczynamy listopad, z pewnych znanych wielu powodów, smutny,
ale jakoś tak. Święta idą i radość idzie.
bo uzależniłam się, co nie.
ja już zacznę odliczać dni do świąt, może listopad szybciej minie?
OdpowiedzUsuńO, czekam na relację z kolejnego spotkania z Y :) i na przydomek :)
Ciesze się że jest lepiej
OdpowiedzUsuńJa już też mam za sobą wybór promotora, ale jeszcze spotkania z nim nie było, więc ciężko powiedzieć jaka będzie ta osoba! :) Powodzenia
OdpowiedzUsuń