10/31/2017

aj łana łisz ju mery krismes


Jakoś humor mi siadł i w sumie nie wiem dokładnie dlaczego, bo ten październik był niby taki se, ale w ostatecznym rozrachunku wyszło na dobre. Pracka co prawda nie wyszła, po trzech dniach końcowo zrezygnowałam, ale inne rzeczy dobrze się rozwijają,

np. z Y(muszę mu wymyślić jakiś przydomek)  byłam na kawie, a później w kinie, i zostałam eksportowana pod same drzwi bloku, że światła we mnie świeciły dopóki nie zniknęłam,  i że może się jeszcze spotkamy, znaczy to raczej na pewno pytanie tylko kiedy,

że w końcu mam fajnego promotora który zamiast pobudzać i denerwować i stresować, to uspokaja jednocześnie mobilizując do pracy,

i że mimo wszystko chyba jakoś to się ułoży. Tu miało być coś poetyckiego o tym, żeby się nie przyzwyczajać, ani nie przywiązywać, ale takie rzeczy ładnie brzmią w teorii a w praktyce jest tak, że dostaję nerwów jak nie odpisuje jużrachciach bo to przecież znaczy, że na pewno coś źle napisałam i bez sensu. 

(Do tego już powinien być przyzwyczajony.)

Zaczynamy listopad, z pewnych znanych wielu powodów, smutny, ale jakoś tak. Święta idą i radość idzie.


bo uzależniłam się, co nie.

3 komentarze:

  1. ja już zacznę odliczać dni do świąt, może listopad szybciej minie?
    O, czekam na relację z kolejnego spotkania z Y :) i na przydomek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciesze się że jest lepiej

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już też mam za sobą wybór promotora, ale jeszcze spotkania z nim nie było, więc ciężko powiedzieć jaka będzie ta osoba! :) Powodzenia

    OdpowiedzUsuń